Tytuł: Milion małych kawałków
Autor: James Frey
Tytuł oryginalny: A Million Little Pieces
Ilość stron: 519
Ocena: 5/6
Opis:Książka opowiada o wyjściu z nałogu, dokładniej o drodze jaką musi przejść każdy uzależniony aż do wyleczenia. Bohaterem jest dwudziestotrzyletni James, który tak namieszał w swoim życiu, że nie jesteśmy pewni czy w ogóle uda mu się coś poukładać. Uzależniony od cracku, kokainy i dużych ilości alkoholi trafia do najlepszego w Stanach Ośrodka odwykowego. Jest poważnie poturbowany - fizycznie i psychicznie, rozważa różne opcje lecz żadna nie wydaje mu się odpowiednia do danej chwili. Jest zagubiony i próbuje odnaleźć szacunek do samego siebie w czasie kuracji.
Moje wrażenia:
Pierwszy raz miałam w ręku książkę, która wzbudzała we mnie aż tak różne emocje. Na samym początku, gdy tylko zaczęłam czytać denerwował mnie sposób w jaki ta książka jest napisana. Nie ma tu zaznaczonych dialogów, akapitów i innych stylistycznych bzdetów. Wygląda to trochę jak skrypt, szkic tego co autor chce przekształcić później w książkę. Po kilkudziesięciu stronach zrozumiałam dlaczego jest tak a nie inaczej. Taki sposób pisania idealnie oddaje stan umysłu głównego bohatera przez cały czas trwania opowieści. Jej treść przyprawiała mnie nie raz o ciarki na plecach czy łzy na policzkach. "Milion małych kawałków" jest pierwszą książką, która wprawiała mnie w takie przygnębienie. Bardzo wiele czasu zajęło mi przeczytanie jej od początku do końca. Nie byłam w stanie czytać więcej niż kilkanaście stron za jednym razem. I to nie dlatego, że jest tak beznadziejna, bo nie jest. Powodem były emocje mną targające. Bardzo często czytałam tę książkę w tramwaju i nagle wybuchałam płaczem, albo gromkim śmiechem lub najzwyczajniej w świecie byłam przerażona lub obrzydzona. Frey nie owija w bawełnę, nic nie upiększa. Pokazuje wszystko tak jak było, ponieważ opowiada on tutaj swoją historię. Być może świadomość, że on przeżył większość z tych rzeczy wprawiała mnie w takie stany emocjonalne. Jako osoba bardzo wrażliwa z łatwością wczuwałam się w to co pisze Frey, przeżywałam z nim wzloty i upadki, nienawiść do samego siebie, miłość i przyjaźń. Te wszystkie rzeczy pojawiają się w książce i zostają najważniejszymi jej elementami.
Przyznaję po raz kolejny - pierwszy raz miałam w życiu książkę, którą jednocześnie kocham i której nienawidzę. Gdzieś w połowie książki myślałam, że ją odłożę i więcej do niej nie wrócę, jednak jakaś część mnie chciała wiedzieć co dalej. Czy James wyjdzie z nałogu? A może jednak skończy tak jak sobie wymyślił? Co z jego współtowarzyszami narkomańskiej niedoli? Te i wiele innych pytań sprawiły, że książka została w moich rękach i czytałam ją dalej. Kiedy już skończyłam wiedziałam, że nikomu nigdy jej nie oddam. Ta książka to bardzo cenne przeżycie dla każdego młodego człowieka. Poprawka. Dla każdego człowieka. To także przestroga przed tym, co mogą z naszym życiem zrobić uzależnienia. Bo mowa w tej książce nie tylko o uzależnieniu od dragów czy alkoholu. Mowa jest o wszelkich substancjach i zachowaniach, o ludziach którzy mogą nas od siebie uzależnić. Moim zdaniem pozycja ta jest idealnym znakiem ostrzegawczym, dla każdego - nie ważne czy jest wierzący czy nie.
Podsumowanie:
Polecam książkę z całego serca. Uważam jednak, że jeśli chcemy ją zrozumieć trzeba trochę do niej dorosnąć. Może być niezrozumiała dla uczniów gimnazjów czy szkół średnich, choć to oni najczęściej zaczynają wpadać w poważne nałogi. Myślę jednak, że nie są w stanie do końca zrozumieć co Frey chciał przekazać. Może to odrobinę przemądrzałe z mojej strony, jednak uważam, że jest to książka dla dojrzałych osób. Nie starszych, a po prostu dojrzałych emocjonalnie. Zdolnych do empatii i współczucia, czego bardzo często nie potrafi młodzież.
Po książkę jednak warto sięgnąć w pewnym momencie swojego życia. Pomoże ona docenić to co mamy i pokochać swoje życie takim, jakie jest.
Na koniec cytat z książki, bardzo dobry moim skromnym zdaniem:"Jestem sam. Sam tutaj i sam na świecie. Sam w sercu i sam w głowie. Sam
wszędzie przez cały czas, od kiedy pamiętam. Sam w Rodzinie, sam z
przyjaciółmi, sam w Pokoju pełnym Ludzi. Sam, kiedy się budzę, sam
każdego koszmarnego dnia, sam, kiedy w końcu nadchodzi ciemność. Jestem
sam na sam z przerażeniem. Sam na sam z przerażeniem.
Nie chcę być sam. Nigdy nie chciałem być sam. Kurewsko tego nienawidzę.
Nienawidzę tego, że nie mam z kim porozmawiać, nienawidzę tego, że nie
mam do kogo zadzwonić, nienawidzę tego, że nie mam nikogo, kto potrzyma
mnie za rękę, przytuli mnie, powie mi, że wszystko będzie w porządku.
Nienawidzę tego, że nie mam nikogo, z kim mógłbym dzielić nadzieje i
marzenia, nienawidzę tego, że przestałem mieć nadzieje i marzenia, nie
znoszę tego, że nie mam nikogo, kto powiedziałby mi, żebym się trzymał,
że jeszcze kiedyś je odnajdę. Nienawidzę tego, że kiedy krzyczę, a
krzyczę jak opętany, to krzyczę w pustkę. Nienawidzę tego, że nie ma
nikogo, kto by usłyszał mój krzyk, i nie ma nikogo, kto pomógłby mi
nauczyć się, jak przestać krzyczeć. […] Nienawidzę tego, że umrę sam.
Umrę sam na sam z przerażeniem."
Art